czwartek, 2 kwietnia 2015

„Madafakafares” Pawła Podlipniaka – tomik już podniszczony, pokreślony i zagadkowy


Czasem można wyłapać takie lśniące cząstki, 
przechowywać aż do zmierzchu, a potem wspominać,
że wprawiły dziewczęce biodra w kołysanie
i wypełni piersi, dając życiu nowy 
początek.

Niewielka przestrzeń, sugestywna i przyjemna. Umiłowanie autora do detali kreuje narrację wierszy. Są szczególne i towarzyszą im konkretne obrazy. Prezentacja podmiotu lirycznego tworzy z innymi wierszami konstrukcje równoległe, spójny plan. Osnuty wokół życia, dopełnia wszystkie części, które są w tej książce niejako na marginesie. Wiele niedopowiedzeń, ulotności, które wyczuwam podskórnie. To poczucie rzeczywistości można traktować jak spektakl. Wolność odbioru zestawia ze sobą kilka płaszczyzn. Na których wszystko się rozpoczyna i kończy. Pomiędzy kobietą a mężczyzną, który w zaborczy sposób chce zapamiętać każdą chwilę i zlizywać je jak krople deszczu. A przecież one zawisły w próżni albo w pokoju bez ścian, gdzie czerń nie tworzy iluzji, wokół której krążą chore dzieci; zmarli, literaccy bohaterowie.

to kraj bez win i winnic, dołem idą kierpce,
waciak i gumofilce, cygańska muzyka, 
a matka boska w klapie przygląda się temu
z bezpiecznej wysokości pod sumiastym wąsem.

Paweł komentuje powiązania i przywiązania do rekwizytów. Projektuje stan umysłu, dotyka obcego życia. Każda z opisywanych postaci zarysowana jest w konkretnej sytuacji, tworzy związek, z którego kreuje się jakiś schemat sytuacyjny. Poeta kompromituje fałszywe wartości. Uwodzi, szuka bliskości i odpowiedzi. Język i sfera idei są idealnie napięte. Czułość, gniew, samotność są tym, co mnie uderza od samego początku. Każdy kolejny wiersz jest oparciem dla poprzedniego. Dyscyplina językowa, spójność wyzwala rytm, mozaikę wspomnień , emocje nie stawiają oporu, płyną. 

Może jest sposób, żeby mnie odkazić, zabić nie całkiem,
a potem poskładać na nowy kształt i nadać kierunek,
zanim utknę na brzegu, zanim jasna macierz uśpi fale.
Po drodze zgubię resztki bieli i czerwieni. 

Czy można uciec od siebie? Od swojego pochodzenia? Miejsca, w którym wciąż się mierzymy, gdzie możemy dostać jabłkiem? Silne zaangażowanie, a może bezustanna walka z monstrualnie opuchniętym bezsensem otoczenia. Napięte związki, tyrania, wokół otwarta jaźń, spór o życie. 

a gdy nas nazywają, miast rosnąć - karlejemy,
miast tyć - tracimy wyporność i brakuje wody,
której moglibyśmy się wyprzeć z nieczystym sumieniem.

umywam ręce. to podobno na chwilę pomaga.
potem kropka zgasi resztę. przemówi biel.


Autor: Paweł Podlipniak Madafakafares
Wydawca: Galeria Literacka przy Galerii Sztuki Współczesnej
Biuro Wystaw Artystycznych w Olkuszu

4 komentarze:

  1. Uwielbiam poezję która uwodzi. Już wielka chęć we mnie wzrosła, aby oddać się w całości i szukać siebie w tych wierszach. Wciąż pojawiają się nowe zachęty od Ciebie, nie sposób przejść obok tego obojętnie. Muszę rozpisać listę i na jedną przesyłkę pośiąść wszystko. Dziękuję Małgoś :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzje uczę się pisać od Ciebie, Małgosiu:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Recenzje uczę się pisać od Ciebie, Małgosiu:)

    OdpowiedzUsuń
  4. już sam tytuł jest genialny :)

    OdpowiedzUsuń